Artyści z ziemi bieszczadzkiej

Kazimierz Klich - wspaniały artysta i niezwykły człowiek

Kazimierz Klich - ur. 8 sierpnia 1928 r. w Brodach koło Lwowa, miejscowości położonej na kresach II Rzeczypospolitej. Po wojnie wyjechał jako repatriant w okolice Sławna. W 1947 r. ukończył Gimnazjum, a dwa lata później zdał egzamin dojrzałości w Liceum Ogólnokształcącym w Sopocie. Pracę zawodową rozpoczął jako wychowawca w Państwowym Domu Dziecka w Sławnie. W 1953 r. ukończył naukę na Uniwersytecie Wrocławskim na wydziale filologii polskiej. Studiował także na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończył filozofię i filologię polską. Był m.in. uczniem znanego na cały świat autorytetu w dziedzinie filozofii prof. Tadeusza Kotarbińskiego. Po ukończeniu studiów pracował jako nauczyciel w kilku szkołach średnich i podstawowych. Był kierownikiem szkół podstawowych w Jasieniu, Główczycach i Darłowie. Pod koniec lat 60. zmieniał wiele razy pracę. Był wizytatorem w Wojewódzkim Zakładzie Szkolenia w Koszalinie oraz posiadał stopień porucznika rezerwy Wojska Polskiego. Pracował w Redakcji "Głosu Szczecińskiego" jako korektor. W latach 70. przybył w Bieszczady, gdzie nadal pracował w szkołach podstawowych: w Liskowatem, później w Hoczwi, a od 1973 r. w Średniej Wsi. Od 1974 r. zaczął rzeźbić, wykorzystując naturalną fakturę drewna bieszczadzkiego. Brał udział w 25 wystawach indywidualnych i zbiorowych. W 1988 r. przeszedł na emeryturę. Z tym faktem nie mógł się pogodzić, więc po rocznej przerwie powrócił do pracy w szkole. Zmarł na atak serca 21 marca 1990 r.


Fragmenty artykułów prasowych
dotyczących rzeźb K. Klicha

Wyrzeźbiona w drzewie twarz kobiety zniewala tajemnicą uśmiechu Mony Lisy i subtelnością wyrazu Rafaelowskiej Madonny, ma w sobie też zarówno coś z nastroju utrwalonego w średniowiecznych freskach, jak i pewien ton klimatu folklorystycznego. Nadał jej bowiem twórca bieszczadzki, Kazimierz Klich, poetycki tytuł "Melancholia", który także może kojarzyć się odbiorcy z tajemniczością znanego pod tym tytułem płótna Jacka Malczewskiego. Jest Klich twórcą intelektualnym, kontemplującym w drzewie tradycje i współczesność, poszukującym kulturowych korzeni jak i zadziwiającym skojarzeniami z aktualnymi sprawami swojej epoki. Ten z wykształcenia filolog i filozof, praktykujący poeta i nauczyciel w miejscowej szkole podstawowej w Średniej Wsi odnajduje w drzewie możliwość twórczego wypowiedzenia własnego intelektu i wyobraźni. Znaleziony w bieszczadzkim lesie korzeń czy gałąź zachwycą go doskonałością kształtu i barwy, zainspirują twórczy temat, w którym wprawna ręka rzeźbiarza okaże się jedynie dopowiedzeniem własnej wyobraźni. Natura jest doskonała, powie Klich, trzeba tylko umieć na nią patrzeć. I tak powstają te ekspresyjne figury zniewalających kształtem ludzkich postaci, których wyciągnięte ręce i rozkrzyżowane ramiona tchną dramatyzmem artystycznego wizerunku.

Ewa Lewandowska-Tarasiuk, Poezja w drzewie,
"Oświata i wychowanie", 1989, nr 31, s.18.


Kazimierz Klich robi dobre rzeźbiarstwo. Nie jest amatorem, jeśli amatorstwo jest synonimem nieporadności. Talent nie ma nigdy nic wspólnego z akademiami, jest darem, który pasjonuje historyków sztuki i psychologów. K. Klich jest niezwykłym szamanem o zmysłowym poczuciu formy. Jest szamanem, bo przyroda, której nie trzeba idealizować, jest dla niego najdoskonalszym mistrzem formy i barwy. Tego mistrzostwa przyrody nie wolno zaprzepaścić. Ta intymna więź z naturą jest punktem wyjścia, która pozwala Klichowi z formy korzenia czerpać nie tylko poszczególne motywy, które swobodnie przetwarza, ale także pewne rozwiązania formalne. Relacje, jakie zachodzą między formą korzenia a wizją artysty, są zawsze zgodne, harmonijne. Jego rzeźby są nie tylko dziełem rąk artysty, ale jego decyzji - filozoficznej, głębokiej refleksji humanisty.

Edmund Gajewski, Don Kichote?!,
"Nowiny", 1986, nr 9, s.4.


Kazimierz Klich






Wiersze i złote myśli K. Klicha


Kiedy mnie czas nakrywa
Kopułą wielkiej ciszy
Dramat się we mnie rozgrywa
I tego nikt nie słyszy

Wchodzę do wnętrza swej duszy
Jak w ogród zapuszczony
Gdzie bujny chwast się pleni
I wszystko dobre głuszy.
Staram się dojść korzeni
I jestem niewidomy
I macam wokół siebie
I padam uwikłany
W tej zabagnionej glebie
I drapie własne rany
I końca dojść nie mogę

I czuję strach i trwogę
I nie rozumiem siebie
I moje przeciwieństwa
I tonę w niepokoju
Pełnym szaleństwa.

Ale gdy w duszę serca mego
Padnie od kogoś promień ciepła
To dusza moja
Tak zapiekła
Budzi się do nowego.

I życie kładzie się przede mną
Stukolorowe, znów człowiekiem
Czuję się wszystkim, choć wiem przecież
Że jestem nikim.

          WIOSNA
Drgnęła maleńka trawka
Drzewa buchnęły liściami
Ożyła w parku ławka
Świeżymi uczuciami.

          Ojczyznę - wyssałem
          z piersi mojej matki.
          Pytam - czym karmicie
          swoje dzieci?

Nawet w wielkim ludzkim domu
Może być pustka.

          Każdy dzień -
          to życie od nowa.


Powrót